Godzina 17. Bawimy się z Rózią w turlanie piłeczki, w podrzucanie 11 kilogramów dziecka* i udawanie przy tym, że mam tytanowy kręgosłup, w karmienie misia widelczykiem, w burzenie wieży z klocków, w całowanie w nosek i w "nie dam ci teraz cycka, mały wymuszaczu".
Klucz w zamku.
Rózia staje słupka. Dosłownie zamiera na sekundę. Po czym ze ściśniętego emocjami gardziołka wyrywa się radosne TATA!!! i małe tłuste nóżki pędzą pod drzwi. A na małych tłustych reszta berbecia przytula się do tatowej nogi.
Mówiłam już, że mnie Róźka wzrusza, nie? No to się powtórzę.
* Odkąd Rózia zaczęła chodzić, mocno wysmuklała, wcześniej dobijała już chyba do trzynastu.
A tu jeszcze fotki z przymiarki stroju karnawałowego. Bal już za nami, Rózia okazała się salonowym lwem w pszczelej skórze.
Ależ ona piękna!
OdpowiedzUsuńAle slodziutka przuleczka :)
OdpowiedzUsuńCudna jest!
OdpowiedzUsuńPS> Mój Starszak jeszcze nie dawno nie umiał wymówić szcz więc wg. niego bzykały PCZÓŁKI;)
Przesliczna pszczolka!
OdpowiedzUsuńRozia jest cudna Tosia
OdpowiedzUsuńCudna, taka do schrupania!!!
OdpowiedzUsuńodwłoczek pierwsza klasa!
OdpowiedzUsuńC'nie? :) Rózia w zasadzie nie mogłaby być niczym innym. Pszczółka to przy jej gabarytach rola życia ;)
Usuń