Róźka, 16 miesięcy z kawałkiem
Nasz najulubieńszy polski weekend majowy jaki był, każdy widział. Gdybym była ślimakiem, wspominałabym z rozrzewnieniem. Ale - tadam - nie jestem. W dodatku pojechaliśmy na działkę, na której jest specyficzny mikroklimat pod tytułem "zawsze leje". Mikroklimat się nie wyłamał, pierworodna, spoglądając drugiego dnia pobytu na zachmurzone niebo, orzekła "ja tej pogody nie robiłam". Słońce wyszło ostatniego dnia, akurat żeby przyświecać przy pakowaniu ubłoconych spodenek i kaloszy.
Ale koniec narzekania. Dziewczynki były zachwycone, mimo pogody. Latały pół dnia po dworze, a potem spały razem na wersalce (Róźka pierwszy raz poza łóżeczkiem z drabinkami... Usypiał, chwała Bogu, Tatuś Kochany, bo ja bym trzy razy wyszła z siebie i wróciła na tarczy, śpiąc zresztą).
Tu jedna z rzadszych chwil siostrzanej łóżkowej czułości
Matka, jak widać, dokumentowała fotograficznie, dzięki czemu nie ma jej na żadnym z kilku setek zdjęć. Może to i dobrze, bo nawet bez czerwonego nosa prezentuje się na fotografiach raczej mało zachęcająco.
Podróż była męcząca
Ale potem od razu trzeba było przywitać się z trawką
i huśtawką
oraz pokłócić z młodszym kuzynem Franiem o zabawkę
i oczywiście przywitać z dziadkiem
Najfajniejsze były spacery (zdaniem Lili)
(Lila to nawet przy jedzeniu musi gadać)
Na koniec trochęśmy się wybrudzili
I już trzeba było wracać