Jedziemy do szpitala, bo nasz lekarz ma dyżur, a ja w związku z sięrozłażeniem mam duże opory przed rodzeniem naturalnym, ale cesarki też się boję. Jadę zatem z usilnym pragnieniem bycia przekonaną, że mnie nie rozerwie i wszystko będzie ok. Porozmawialiśmy, przekonana zostałam, teraz jeszcze badanie - tak na wszelki wypadek.
- Tu jest izba przyjęć?
- Tak. O co chodzi?
- Podobno rodzę.
- A kto to pani powiedział?
- Doktor C. Już mnie badał i powiedział, że mam 7 cm rozwarcia.
- Aaaa. Dobrze. To proszę tutaj szybko.
- Pani się przebierze, a pan wypełni ankietę, żeby się pan nie nudził. Proszę pani, o której pojawiły się pierwsze skurcze co 5 minut?
- Eeee, nie pojawiły się. Trochę mnie brzuch pobolewał. Ale na pewno nie co 5 minut. Góra co 10. Wie pani, my tu jesteśmy przypadkiem, nie jechaliśmy rodzić.
Kazali mi się położyć pod KTG.
- Czuje pani ruchy dziecka?
- Nie.
- A bo pewnie mała śpi. Jak tam, są skurcze?
- Ahaa.
- Hmm, to jak przyjdzie następny, spróbuje pani poprzeć.
- Haha, poprę, kogo chcecie, jestem w stanie, w którym podpisuje się wszystko, ale...
- TERAZ!
Całość przedstawienia trwała jakąś godzinkę. Różyczka prawdopodobnie przespała swoje narodziny.
Cóż.
Teraz też śpi.
A jak nie śpi, wygląda tak.
A tu już ziewa...
A tu znów śpi.