Idyjotka postanowiła się rozmnożyć

Powiedzmy, że to blog-córka. Choć lepiej wyglądałoby "córki".
Tego blogu .

A gdyby ktoś szukał ojca - znajdzie go tu :)

Miłego czytania.


9 lis 2011

Zatrybiło

Nadal trenujemy Liluta w tym, żeby jak człowiek jadła obiady. Problem w tym, że na ogół nie da się jej namówić nawet na spróbowanie. Odmawia z krzykiem i płaczem, po czym żebrze o słodycze i zawsze jest informowana, że jeśli nie chciała obiadu, to znaczy, że nie jest głodna i finito. A słodycze są na deser, a nie zamiast. Tacy jesteśmy okrutnicy. *)

Dzisiaj nasze trudy zupełnie nieoczekiwanie przyniosły rezultaty.
Zachęcana do spróbowania obiadu Lila nagle zapragnęła czekolady.
Przekrzykując bardzo łzawe "Ladke sce, ladke!!" wyjaśniłam gadowi (ze średnim zapałem, bo wyjaśniałam to już sto razy bez efektów), że owszem, jak zje rosołek, dostanie jedną kostkę.
- Ladke, sce, ladke!! Yyyy, josiołka sce!! Sce josiołek!
Nie wierzę własnym uszom.
- O, naprawdę? To już ci daję.
Grzeję rosół, przekonana, że to chwilowa niepoczytalność gada i za chwilę usłyszę jak zwykle kapryśne "nie sce josiołka".
A Lilut je. Jedna łyżka, druga...
Patrzymy zadziwieni, a córka tonem mentorskim wyjaśnia:
- Śjeś josiołek, dośtajeś ladkę.
Wyjaśniała nam to jeszcze co drugą łyżkę, żebyśmy nie zapomnieli o obietnicy. Śmy nie zapomnieli. Ladka została zjedzona z namaszczeniem po maluteńkim kawałeczku. Podobno była chrupiąca, przynajmniej tak wywnioskowaliśmy z radosnego bełkotu umorusanej buzi.



*) Choć czasem się złamiemy i zaproponujemy gadowi zamiast obiadu jakiś jogurt albo racucha...