Rózia, 3 lata i 7 miesięcy
Mamy koty. Dwa. Starsze od dziewczynek, dostojne, siedmioletnie futrzaki. Trzymają się razem i nie wchodzą ludziom w drogę, no chyba że trzeba wyżebrać trochę żarcia.
Bazylia i Tymianek nigdy nie wskakiwały nam na kolana, nie spały z nami w łóżku - lubią nas, ale preferują kocie towarzystwo i kocie lokalizacje, np. z lubością obrastają parapety.
Ostatnio okazało się jednak, że urokowi Róży i Lili nie oprze się nawet kot-mizantrop i tak odkryliśmy, że Tymianek lubi sobie spędzić kawałek nocy w nogach Lilinego łóżka albo przyjść rano na mizianki do Różyczki.
Dzisiaj kocur - zdecydowanie bardziej proludzki z tej dwójki - wyciągnął się na łóżku i łaskawie pozwalał głaskać i drapać za uszkiem. Pobiegłam po aparat, żeby uwiecznić przyjaźń dziecio-kocią i sielankowe obrazki małej, słodkiej dziewczynki z kotkiem. Śliczność, łagodność i tona lukru.
Wracam, kota nie ma, słodka scena w rozsypce, a na łóżku siedzi Rózia z miną cokolwiek podekscytowaną i wyznaje mi szeptem: "Mamo, włożyłam kotu palec w pupę. Trzeba umyć rączki".
Ech. A panie w przedszkolu nadal mówią na nią "słodka lalusia".