Rózia, dwa lata i miesiąc z haczykiem
Ja przepraszam, że tak o Rózi ciągle, ale Lilka rąbie na przodku w przedszkolu, więc mam ją tylko wieczorami (a wtedy szaleje z Róźką na całego) i w weekendy (a wtedy to ja szaleję i staram się odpocząć od wszystkiego, co ma poniżej 25 lat i się rusza).
Róźka życzy sobie jabłuszko. Kroję jej całe na nierówne kawałki. Zabiera się oczywiście za ten największy. Po zjedzeniu trzech czwartych odkłada i bierze inny, niewiele mniejszy, bo ten pierwszy jest za duży i go nie zje (i "busiek pęknie"). Drugi zjada w całości.
Po wizycie w ubikacji Róźka spłukuje "duzim i małim", bo przecież robiła kupkę i siusiu.
Dziewczyny mają eksploatowany ochoczo zestaw płyt z piosenkami dla dzieci. Jest tam wesoły utwór o skrzywionej muzycznie delikwentce, zatytułowany "Dźwiękołapka". Róźka ostatnio pokazuje mi rączkę i mówi "Obać, mam łapkę. Dźiękołapkę!"
Leżę na kanapie z Róźkiem na podołku. Mała mówi coś o drapiącym kotku. Nie bardzo mi się chce wierzyć, że ma na myśli nasze rozlazłe ameby pokryte gęstym futrem, zalegające w różnych punktach mieszkania, ale na wszelki wypadek dopytuję:
- Nasz kotek cię podrapał?
- Taaaak.
- A co Ty mu robiłaś?
- Goniłam.
- I coś jeszcze?
- Psituliłam.
- Aha, i jak go przytuliłaś, to cię potem podrapał?
- Nie! - protestuje zbulwersowana Rózia - Uciekł! Telaś ty jeśteś mój kotek - dodaje za chwilę i tuli się do mnie z całej siły, a po chwili dodaje: - A telaś uciekaj!