Lila, cztery bez dwóch
Rózia, dwa bez czterech
Domagała się Różyczka soku jabłkowego. Domagała się ze szklanki, już, natychmiast i mamo nie przestanę wyć póki mi nie dasz. Mama dała, wbrew sobie, jako że zdecydowanie jej najulubieńszą drogą uzupełniania młodszej córce płynów jest zaserwowanie czystej wody w bidonie z rurką: nie wysyfi się, nie rozleje, a jeżeli jednak, to nie ma kłopotu ze sprzątaniem. W dodatku zdrowo.
Cóż. Sok, zgodnie z czarnymi myślami mamy, wylądował po kilku sekundach na Rózi i na podłodze, co mamę trochę wyprowadziło z równowagi, bo "czy ja nie mówiłam!?" i bo podłoga była dopiero co myta. Matka ryknęła na Różę i poszła wypuścić nadmiar pary do łazienki, przy okazji zgarniając stamtąd szmatę do podłogi.
Za nią podreptała cichutko starsza córka, tłumacząc nieśmiało:
- Ale mamusiu, bo wiesz, Różyczka jest jeszcze bardzo mała i nie rozumie, że nie można wylewać soku na podłogę.
Miód na moje uszy dziwnym trafem lekko je zaczerwienił.
Ech, skad ja to znam... Tyle, ze ja zawstydzam sama siebie. Wydre sie na moja dwulatke (a czasem i na mojego 9-miesieczniaka...), a po chwili mi glupio, bo przypominam sobie, ze oni sa jednak "troche" mlodsi od swojej nerwowej matki... :(
OdpowiedzUsuń