2 lata, 4 miesiące i 6 dni
Mamy taką świętą szafkę nad lodówką (safke tlefnianą), której główną zaletą jest to, że Lilka żadną miarą do niej nie dosięgnie, więc trzymamy tam różne dobroci wydzielane skąpo i niechętnie.
W szafce jest stały zapas biszkoptów, nieco już podeschłych (chlupioncych), o których Lila czasem sobie przypomina, gdy przychodzi czas na żebranie o słodkie.
Dotąd mówiła, że chce ciasteczko - i dostawała.
Dziś zjadła już godziwą porcję, a potem chciała przyszpanować:
- Chcę KOPTETA!
- Co chcesz??
- Kopteta.
- Hehe. Nie dostaniesz.
Ryk.
- Nie dostaniesz kopteta, nie ma czegoś takiego.
Koniec tematu. Źli, nie?
PS Nieludzka pedagogika odniosła połowiczny skutek w postaci wyklarowania się ostatecznie formy BISKOPTETA.
Nie, nadal nie dostała.
Lilka robi się bardziej twórcza (jeśli to w ogóle możliwe) kiedy NAPRAWDĘ potrzebuje czegoś słodkiego :)
OdpowiedzUsuńHm, trafna uwaga. Jakby jej tak obiecać wagon pierniczków, toby się jeszcze na studia z rozpędu dostała...
OdpowiedzUsuńOch, czemuż nie zapisywałam takich fajności, gdy moje córki były małe. Zapamiętałam tylko niektóre. No i nie było internetu, niektórym może trudno w to uwierzyć:)
OdpowiedzUsuńkopteta to jak kotleta prawie ;) mozna ja bylo wmanewrowac w zjedzenie dodatkowej porcji miesa :D
OdpowiedzUsuńA to zupełnie niepotrzebne, bo Lila mięso lubi i je sporo - nie chcę, żeby jadła jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńAle fakt, pomysł na manipulację do wykorzystania :D
OdpowiedzUsuń