Lilianka pasjami uwielbia słodycze. A ponieważ mam ambicję wyhodowania społeczeństwu dwóch dziewuch bez ponadprogramowego tłuszczu, próchnicy i rozregulowanego metabolizmu (czyli bez tego, czego sama dorabiam się z uśmiechem na usmarowanym czekoladą ryju wtedy, kiedy Lila nie widzi), słodycze są wydzielane w minimalnych ilościach i w miarę możności w wersji bardziej eko, co zapewne doprowadzi za niedługo do braków magazynowych w europejskich silosach z rodzynkami.
Dziś Lila, po zjedzeniu góry rodzynek, posypaniu ją górą żurawiny, spróbowaniu "jaśnego miodku" i "ciemnego miodku" zażądała jeszcze ciasteczka.
Odmówiłam.
Ryk i mendzenie.
Odmówiłam znów.
Ryk większy i mniej wyraźne mendzenie przez łzy.
Ponownie nie dałam się zmiękczyć.
Mendzenie skutecznie zablokowane przez potworny bulgot w nosie. Histeria. Korzystając z okazji, że moje potwornie skrzywdzone dziecko poszło się wyryczeć do swojego pokoju, uciekam przed natrętem na drugi koniec mieszkania.
Przyszła.
- Jeśtem kotek, wieś?
- Aha?...
- Kotek je ciaśtećko!
- Nie, kotki nie jedzą ciasteczek.
- Jecąąąą! Ryk. Mendzenie. Bulgot.
Kolejne podejście:
- Chce monke!
- Co chcesz? Nie rozumiem.
- Monke. S safki takiej dlefnianej.
- Aaa, mąke. I co z nią będziesz robić?
- Ciasto.
O..., dzielne dziecko :)
OdpowiedzUsuńKreatywność +1 :)
OdpowiedzUsuńOjciec PL
hahaha no świetna jest :)) Mama nie da to sobie sama zrobi :D ubawiłam się :))
OdpowiedzUsuńPo "usmarowanym czekoladą ryju" zaplułam monitor ze śmiechu. Sama mam nutellę w krwioobiegu, a Staśkowi zamierzam wielkodusznie ograniczać...:D
OdpowiedzUsuń