Idyjotka postanowiła się rozmnożyć

Powiedzmy, że to blog-córka. Choć lepiej wyglądałoby "córki".
Tego blogu .

A gdyby ktoś szukał ojca - znajdzie go tu :)

Miłego czytania.


31 sty 2014

Śłoś

Lila, 4 lata i prawie 3 miesiące
Róża, 2 lata, miesiąc i 5 dni


Bardzo długo się opierałam, bo po trwających niezbyt długo w czasach mojej wczesnej młodości próbach tenisowych, które były raczej porażką, miałam jak najgorsze zdanie o swoich możliwościach machania rakietą, a squash w ogóle wydawał mi się egzotyczny, trudny i nie do ogarnięcia dla przeciętnej baby oderwanej od garów i dzieci.
Dziś byłam pierwszy raz w życiu, sport okazał się bardzo dla ludzi (dla ludzi o dwumetrowych nogach i refleksie Flasha, ale ciągle jeszcze ludzi), ale ja nie o tym, tylko o okolicznościach towarzyszących.
Okoliczności były dwie. Cztero- i dwuletnia.
Obie dostały polecenie ograniczać swoją chęć eksploracji do kącika dla maluchów oraz nie włazić na korty.
W związku z czym Rózia zaczęła eksplorację od wypicia czyjegoś soku, pozostawionego na stoliku przed wejściem do kortu, i chęci zwinięcia mu kluczy, po czym oczywiście wepchała się na kort, natomiast Lila zaległa na kanapie przez wielkim telewizorem z jakimś sitcomem, skąd ją po półgodzinie zabrałam, bo płakała rzewnymi łzami, że "Te lekramy są za długie". Potem pani recepcjonistka się zmiłowała i puściła jej bajkę.
Sposoby na wyciągnięcie Rózi choć na pół meczu na drugą stronę szklanej szyby cechowały się takąż różnorodnością, co nieskutecznością. Kiedy w końcu po raz kolejny udało mi się ją wywalić z kortu, zaraz usłyszałam "mamo, siku", więc rzuciłam rakietę i pobiegłam za delikwentką do toalety. Podczas gdy szamotałam się ze spodenkami, delikwentka poinformowała mnie radosnym tonem "O, juś źlobiłam!", ale niespodzianka całe szczęście okazała się niewinnym żarcikiem, majtki były suche, posadziłam, wysiusiała, odetchnęłam z ulgą, że nie muszę przebierać, a ulgę ubrałam w słowa.
- Róźka, dałaś radę, super!
- Jeśtem mega.
- Yy - nie zrozumiałam w pierwszej chwili - No, jesteś świetna dziewczynka.
- Mega jeśtem teś.





30 sty 2014

Logika dwulatka

 Rózia, dwa lata i miesiąc z haczykiem

Ja przepraszam, że tak o Rózi ciągle, ale Lilka rąbie na przodku w przedszkolu, więc mam ją tylko wieczorami (a wtedy szaleje z Róźką na całego) i w weekendy (a wtedy to ja szaleję i staram się odpocząć od wszystkiego, co ma poniżej 25 lat i się rusza).

Róźka życzy sobie jabłuszko. Kroję jej całe na nierówne kawałki. Zabiera się oczywiście za ten największy. Po zjedzeniu trzech czwartych odkłada i bierze inny, niewiele mniejszy, bo ten pierwszy jest za duży i go nie zje (i "busiek pęknie"). Drugi zjada w całości.

Po wizycie w ubikacji Róźka spłukuje "duzim i małim", bo przecież robiła kupkę i siusiu.

Dziewczyny mają eksploatowany ochoczo zestaw płyt z piosenkami dla dzieci. Jest tam wesoły utwór o skrzywionej muzycznie delikwentce, zatytułowany "Dźwiękołapka". Róźka ostatnio pokazuje mi rączkę i mówi "Obać, mam łapkę. Dźiękołapkę!"

Leżę na kanapie z Róźkiem na podołku. Mała mówi coś o drapiącym kotku. Nie bardzo mi się chce wierzyć, że ma na myśli nasze rozlazłe ameby pokryte gęstym futrem, zalegające w różnych punktach mieszkania, ale na wszelki wypadek dopytuję:
- Nasz kotek cię podrapał?
- Taaaak.
- A co Ty mu robiłaś?
- Goniłam.
- I coś jeszcze?
- Psituliłam.
- Aha, i jak go przytuliłaś, to cię potem podrapał?
- Nie! - protestuje zbulwersowana Rózia - Uciekł! Telaś ty jeśteś mój kotek - dodaje za chwilę i tuli się do mnie z całej siły, a po chwili dodaje: - A telaś uciekaj!

29 sty 2014

Mały pyskacz

Róża, 2 lata, 1 miesiąc i 3 dni

Ładuje mi się na kolana, kiedy siedzę przy komputerze.
- A co ty tu chcesz robić?
- Psieśkadzać.


Róźka stuknęła się w kolanko i jęczy.
- Boli? Nie martw się, zaraz przestanie - pocieszam poszkodowaną.
- Ablo psieśtanie, ablo nie psieśtanie - zrzędzi podirytowana Róża.


Chcę posprzątać plastikowe zwierzątka, które rozrzuciła po całym dywanie. Różka chce mi przeszkodzić:
- To jeśt plesient! Ja mam da latka!
- I co teraz?
- Too lat, too lat, niesije, sije nam! Jesie laś, jesie laś, niesije, sije nam. A kto? Józia!!

27 sty 2014

Safo słowieńska

Lila, 4 lata, 2 miesiące i 25 dni


Siedzi Lila z Różą w kąpieli i tworzy poetyczne zagadki polsko-angielskie:
"Dlaczego latające jest masło śliczne na łące?"

Po moich zachwytach nad treścią i formą Lila podaje Róźce foremkę z "piciem", czyli wodą z brodzika i brnie dalej:
"Dlaczego latające jest masło śliczne na łące,
gdzie pachną prawdziwe zające.
Ja moje picie,
ty twoje picie,
a małe masło
siedzi na szczycie"

24 sty 2014

Krótko

Róża, 2 lata i miesiąc bez 2 dni

- Róża, a co zrobisz, jak ci się w przedszkolu zachce siku?
- Siku.




- Róża, skąd ty się taka mądra wzięłaś?
- Ź Biedlolki.

23 sty 2014

Abecadło

Lilka, 4 lata, 2 miesiące i 3 tygodnie

Lila siedzi przy stole kuchennym i na kartce stawia przypadkowe literki.
- Tato! "O", "L", "A", co ja napisałam?
- Ola.
- Ola, napisałam Ola! Hurra, umiem już pisać, napisałam Ola!


16 sty 2014

Dramacik w 1 akcie

Rózia, 2 lata i 3 tygodnie

Przy obiedzie Różka z zaangażowaniem prowadzi dialog z zawartością swojego widelca:

- "Dziebdobly, jeśtem blokułek. Zjeś mie?" "Taaaak!"

13 sty 2014

Tuwim ;)

Rózia, 2 lata i 18 dni

Kupiłyśmy żel pod prysznic, który pani sprzedawczyni zapakowała do zgrabnej małej reklamówki. Róźka uparła się ją nosić i targała pół litra żelu ze sobą, wlokąc go po ziemi i trzaskając torebką o schody przy wchodzeniu.
- A co ty tam masz? - pyta Tatuś Kochany.
- Wolek! - odpowiada dumnie Rózia - a sieś dziulke siasiek ciulkiem sipie Siesiem!

10 sty 2014

Ulubione słówka, czyli rzecz o elokwencji dwulatka

Róża, dwa lata i 15 dni

Uczące się mówić maluchy bardzo często wykazują przywiązanie do określonych konstrukcji czy słówek. Warto zapisywać, bo inaczej ucieka - za często i za szybko to się zmienia.
Pamiętam, że Lilka w wieku lat około dwóch nieustannie używała "wieś?", "idziałaś?" i "chiba" oraz namiętnie operowała zdrobnieniami, żeby nie powiedzieć zdrobnionkami, bo były naprawdę ciupciusieńkie. O. I o.

Rózia z kolei wykazuje żywe zainteresowanie tajemnymi kosmicznymi połączeniami wszystkiego ze wszystkim, które kwituje słówkiem "pasiuje". Pasują do siebie dwa takie same przedmioty, to oczywiste, tak samo dwie rzeczy o podobnym kolorze albo przeznaczeniu. Ale i np. nosek Różyczki "pasiuje" do szyby kabiny prysznicowej, kiedy go do niej mocno przyciśnie.

Dziś znalazła na podłodze dwa dzwoneczki, które koty zrzuciły z choinki.
- Obać, pasiujom! - podetknęła mi przed nos oba naraz i zaczęła nucić - Idom siętaaa, idom siętaaa!

Poza tym daje się we znaki, nie wiem tylko czy bardziej jej czy nam, mamusina predylekcja do defetyzmu (do słownika wyrazów obcych jeszcze nie, ale to kwestia czasu). Podchodząc do jakiegokolwiek zadania, od zaśpiewania piosenki począwszy, a skończywszy na zrobieniu kulki z ciastoliny, Rózia na wstępie stwierdza żałościwie: "nie uda się". Z odziedziczonym po matce pesymizmem najwyraźniej jednak toczy w Rózinej duszy walkę radosny optymizm, bo mimo przekonania o bezsensowności podjętych działań i przy wtórze owego "nie uda się" mruczanego pod nosem -  Różka śmiele je kontynuuje, często kończąc radosnym "udało się!". Uff. Może jest jeszcze nadzieja, że nie będzie takim ponurym czarnowidzem, jak ja.
Powiedziałam "nadzieja"?
To chiba rzeczywiście jest.

5 sty 2014

Lekcja rachunków

Lilka, 4 lata, 2 miesiące i 3 dni
Rózia, 2 lata i 10 dni

- Ile to jest jeden i jeden?
- Teli.
- Nie, nie cztery! Jeden i jeden to dwa. A wiesz, ile jest paluszków w obu rączkach? Zobacz: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, jedenaście, dwanaście. To ile jest paluszków?
- Danaście - odpowiada pilna uczennica.
- Tak, jest dwanaście paluszków.

Dobrze, że chociaż włosy mają po tacie.

2 sty 2014

Mało wesoły wpis o służbie zdrowia

Nie wiem, z jakich pobudek zostaje się lekarzem pediatrą. Kontakt z kilkoma z nich utwierdza mnie w przekonaniu, że nie z sympatii do dzieci.
Byłam z Rózią niedawno na bilansie dwulatka. Rózia gada zdaniami, śpiewa piosenki, wycina nożyczkami, układa puzzle i pyka w memory jak stary. I, pani doktor, jak się jej powie "otwórz buzię", to ją otwiera. Prędzej czy później, bo czasem trzeba chwilę popertraktować, jeśli ma akurat coś innego do roboty. Nie trzeba od razu na siłę wciskać jej drewnianego patyka w gardło aż po same nerki. Można też poczekać, aż oswoi się ze stetoskopem. Niedługo, naprawdę, kilkanaście sekund. Można się uśmiechnąć. Można zauważyć, że dziecko jest człowiekiem, a nie torebką swojej mamy, psiakrew. Mamy, która, nawiasem mówiąc, usilnie starała się wytłumaczyć dziecku, co się zaraz będzie działo i której nie dano szansy, bo trzeba było się spieszyć.
Siedziałam w poczekalni pół godziny i na własne oczy widziałam, że za nami nie było tłumu chorych na malarię małych Murzyniątek czekających na natychmiastowe podanie im chininy. Nikogo nie było.
Można było przedłużyć wizytę o kilka minut i sprawić, żeby moje dziecko na dźwięk słowa "doktor" nie zaczęło histerycznie płakać. Bo zaczęło.

Kolejna sprawa: przyszłyśmy rano, zapisane miesiąc wcześniej, na godzinę, która - jak mniemałam - zarezerwowana jest na szczepienia i badania dzieci ZDROWYCH. Wpadłyśmy wprost na wypluwającego w poczekalni płuca chłopca, a kiedy próbowałam przejść z Rózią korytarzykiem pod drugi gabinet, pani rejestratorka powstrzymała mnie okrzykiem, żeby tam nie, bo tam ospa. Pani miała mój numer telefonu. Czasem dzwoni, żeby przypomnieć o terminie szczepienia albo umówić się na kolejne. Czy bilans dwulatka, de facto zmierzenie, zważenie i pobieżne zbadanie dziecka oraz odpowiedź na parę śmiesznych pytań w rodzaju "czy dziecko trafia jedzeniem do buzi" to naprawdę jest tak istotne badanie, żeby nie można było go przełożyć?



Małpa w kąpieli

Rózia, 2 lata z kawałeczkiem


Rózia z Lilką siedzą w brodziku i dokazują. Nagle młoda zaczyna jęczeć.
- Nóśka boli.
Tatuś Kochany, jak każdy rodzic, zna najlepszy sposób na bolące odnóża i inne wypustki:
- Co, trzeba pocałować?
- Nie, ty nie! - wzbrania się Róża - Ty kujońci, mama dobla.